Zazwyczaj oglądając destylarkę skupiamy się na pięknym, lśniącym kotle, czasem kolumnie i zbiornikach. Szczególnie jeśli jest ona wykonana z miedzi i cegły to przykuwa uwagę i wzbudza zachwyt “fasadą”. Jej praca jednak odbywa się gdzie indziej, w części niewidocznej na pierwszy rzut oka, w kolokwialnie zwanych “bebechach”. To tam, w plątaninie rurek, kabli, zaworów, wajch, zegarów i silników odbywa się proces produkcyjny, a każda część musi funkcjonować bez zarzutu. Trochę jak w pierwszych fabrykach z początku XX w. obsługujący musi mieć oczy dookoła głowy i wręcz ekwilibrystyczne zdolności przestawiania 2 zaworów oddalonych od siebie o 3 metry niemalże jednocześnie. Do tego żeby utrzymać sprawność urządzenie trzeba je co jakiś czas gruntownie czyścić i konserwować. Ślęczymy wówczas nad planami i instrukcjami, żeby poskładać z powrotem to co zostało wcześniej rozłożone, przeczyszczone i wypłukane. Na szczęście póki co nie zostają nam jeszcze żadne zbędne części w rękach. Zaiste ciężko się połapać w tym wszystkim, a my do tej pory odkrywamy pochowane przekładnie i pokrętła dzięki którym co chwilę uczymy się czegoś nowego.